1. żywy przeciwnik nie musi oznaczać starcia na ostre, ja to rozumiem jako przeciwnik który oporuje i nie idzie wg ustalonego z góry schematu
Hmm - tu się zgodzę - ale koniec końców, spotkałem się, w moim arcykrótkiej przygodzie z katana - że w treningu form czasem dobrze, jak partner właśnie oporuje. Wtedy czujesz, że pokonujesz jakąś siłę i że technika, która ma na celu obronę i momentalny atak ma sens.
Ważne jest w tym również to, by czasem potrenować z kimś lepszym, czasem z równym tę samą formę. Bo tak, dobry partner od razu zauważy, że źle tniesz. Ja z początku ciąłem moje skośne cięcia tak, by nie trafić... Na co mój senpai zwrócił od razu uwagę poprzez... pokonanie mnie bez użycia formy, po prostu przeszedł mi przez gardę i po zabawie by było w realnym starciu. Tak więc w formach, ważnym jest - by cięcia szły tak, by dojść (ale oczywiscie nie na pełnej sile), potem się można pomocować - wiadomo - dla realizmu.
2. masz senseja który wyłapał twoje podkładani się, my nie mając go sami musimy do tego dochodzić a potem jest ciężko wyplenić wyuczone odruchy, więc dla nas (nasza lubelska grupa miecza długiego) lepiej jst unikać tego elementu
Hmm, nie do końca rozumiem drugą część. Bo widzisz, kontynuując to co pisałem wcześniej - i co dodał sensei Smail - w formach trzeba myśleć. Jeśli przeciwnik napiera, to nie cofaj miecza do kolejnego elementu formy, bo Ci przejdzie przez "gardę" i pozobawie.
Inna kwestia, że owy scenariusz rzeczywiście pomoga, ale z tego co mi się wydaje (a wydawać mi się może wiele

), to kolejne fazy w formie mają odpowiedać jakiejś decyzji przeciwnika. Cofa miecz, pewnie do cięcia, więc odpowiedz szybko itp itd.
. zatrzymywanie cięć/pchnięć właśnie po to mamy ochraniacze i używamy federów by móc pchnąć czy uderzyć z odpowiednią siłą bez stopowania, wy nie mace ochraniaczy stąd faktycznie taki trening byłby niebezpieczny
Hmm, coś w tym jest chociaż przyznam że... Zanim zacząłem moją przygodę "zawodowo" z japońskim mieczem, starałem się wiele robić sam z przyjaciółmi. Przez to nie raz, nie dwa, krzyżowaliśmy bokkeny bez większych osłon i praktycznie z przyzwoleniem na każdy ruch (poza pchnięciem w głowę). Zabawa polegała na tym, by zaznaczyć decydujące trafienie, wyhamować przed zrobieniem krzywdy. Co prawda, sprawiało to, że się atakowało wolniej, ale... W pewnym momencie z moim najlepszym Przyjacielem doszliśmy do takiego zaufania do siebie, że na prawdę machamy dość szybko (tyle, że on ciężkim kijem BO).
Innym elementem tej zabawy jest to, że "walki" były do jednego trafienia, co kończyło się tym, że przez pół minuty łazimy w około siebie, wymiana dwóch ruchów i koniec (nie mówiąc o tym, że tych ruchów, to właściwie niewiele znaliśmy ^^'). I co w tym rzec, ma to dla mnie pewien urok - ani razu nie zrobiliśmy sobie krzywdy, a dodało to pewnego szacunku do przeciwnika i jego broni.
Oczywiście, zdarzało się dostać po palcach i doszły więc rękawice, czasem po brzuszku, ale celem naszych spotkań nie były pojedynki, lecz poruszanie się i sprawdzenie co umiemy.
Potem doszły rurki PCV z otulinką, przyjemne sprawa - głównie dlatego, że nie robi to krzywdy za dużo, ale wiadomo, to nie to samo.
Sądze, że to też jest ważne - wyrobienie w sobie umiejętności zatrzymania miecza. Przydaje się to i wymaga oczywiście nieco skupienia - w końcu uważamy. by komuś nie zrobić krzywdy.
Osobiście powiem, że dla mnie pięknym jest pokonanie kogoś poprzez szybkie przejście i zatrzymanie bądź jedynie zaznaczenie trafienia, które by doszło celu. Jest to dla mnie taka kwintesencja walki na zasadach serdeczności (wiem jak to brzmi), ale ja nigdy machając nie baczyłem na to, by wygrać za wszelką cenę (nawet PCV'alką) - lecz by się czegoś nauczyć i pobudować niejako więź specyficznego zaufania i przyjaźni.
Inna kwestie, że nie z każdym tak się da, ale cóż, życzliwy uśmiech i spokój potrafi pomóc (był taki jeden, nie tyle co zabijaka ile nieco narwany, ale spokojnie porozmawiać, uzmysłowić to i owo - głównie to, że to nie jest konkurs o tytuł mistrza i dało się spokojnie "trenować"), a jak ktoś szuka okazji na rozbicie komuś łba to cóż... Niech sobie szuka, ale zdaleka ode mnie (i oby nie znalazł).
Pozdrawiam!