Strona 1 z 2
Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Shig
Dobra...
Porwałem się z motyką na słońce.
Książka "Cloud of Sparrows" spodobała mi się tak bardzo, że postanowiłem spróbować przetłumaczyć chociaż część.
Jeżeli wam się spodoba, to dodajcie mi otuchy i rady jakieś, bo mam jednak cholerne problemy z terminologią (np. jak przetłumaczyć sensownie na polski "Daimyo", które w angielskim oryginale brzmi "Great Lord". Ja użyłem nie do końca pasującego słowa "Władca"), a może weźmie mnie ochota i jak tylko będę miał trochę wolnego czasu to potłumaczę dalej.
Jak uznacie, że jest do d... to sobie odpuszczę i wezmę do serca przysłowie "Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz".
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Shig
ROZDZIAŁ I
NOWY ROK
1 Stycznia,
1861
1. Gwiazda Betlejem
Przeprawiając się przez rzekę z dala od twych okolic, obserwuj zawirowania na powierzchni i uważaj na przejrzystość wody. Bacz na zachowanie koni. Strzeż się zasadzki.
Na znajomej przeprawie niedaleko domu, wpatruj się w cienie na odległym brzegu, obserwuj ruch wysokiej trawy. Słuchaj oddechu swych najbliższych towarzyszy. Strzeż się samotnego zabójcy.
SUZUME-NO-KUMO
(1491)
Heiko, udając sen, utrzymywała oddech głęboki i powolny, mięśnie rozluźnione, lecz nie nazbyt, usta zamknięte, jednak jak gdyby zaraz miała je otworzyć, oczy spokojne pod zamkniętymi powiekami, jej skryte spojrzenie zwrócone ku spokojnemu miejscu w samym centrum jej istnienia. Wyczuwała go raczej niż czuła zbudzonego obok niej.
Gdy odwróci się, miała nadzieję, że ujrzy:
Jej włosy: nieprzeniknioną ciemność bezgwiezdnej nocy rozlewającą się po błękitnym, jedwabnym prześcieradle.
Jej twarz: bladą niczym wiosenny śnieg, jaśniejącą światłem skradzionym księżycowi.
Jej ciało: wymowne krzywizny pod okryciem, również jedwabnym, zdobionym wyhaftowaną parą białych żurawi o szyjach czerwonych od godowego szału, tańczących i walczących ze sobą w powietrzu, na tle złotego pola.
Była pewna bezgwiezdnej nocy. Jej włosy – ciemne, błyszczące, delikatne – były jednym z jej największych atutów.
Wiosenny śnieg może był zbyt wyolbrzymionym porównaniem, nawet jeżeli chodzi o wzniosłą metaforę. Swoje wczesne dzieciństwo spędziła w rybackiej wiosce w prefekturze Tosa. Te godziny szczęścia na słońcu tak dawno temu, nie mogły pozostać bez śladu. Jej policzki były nieco piegowate. Wiosenny śnieg nie miał piegów. Jednak nadrabiał to księżycowy blask. On twierdził, że go miała. Kimże była aby się z nim nie zgadzać?
Miała nadzieję, że patrzy na nią. Wyglądała tak elegancko kiedy spała, nawet gdy spała naprawdę. Gdy udawała, tak jak teraz, efekt na mężczyznach był wręcz piorunujący. Co zrobi? Czy zdejmie okrycie, delikatnie, dyskretnie, i spojrzy na jej pozbawioną przytomności nagość? Czy uśmiechnie się, położy obok niej i obudzi delikatnymi pieszczotami? Czy też będzie patrzył, cierpliwie jak zawsze i czekał aż jej powieki otworzą się same?
Takie przypuszczenia nie kłopotałyby jej w przypadku innych mężczyzn, nawet nie przyszłyby jej do głowy. Teraz było inaczej. Przy nim dość często oddawała się takim myślom. Zastanawiała się czy jest tak dlatego, że jest naprawdę inny niż wszyscy, czy też po prostu ponieważ był on tym, w którym tak głupio zatraciła swoje serce?
Genji nie zrobił żadnej z oczekiwanych przez nią rzeczy. Zamiast tego wstał i podszedł do okna z widokiem na Zatokę Edo. Stał tam nagi, w porannym chłodzie i cokolwiek obserwował, obserwował to z wielką uwagą. Od czasu do czasu drżał z zimna, jednak nie robił nic aby się ubrać. Heiko wiedziała, że w młodości przeszedł rygorystyczny trening u mnichów Tendai, na szczycie Góry Hiei. Mówiono, że ci ascetyczni mistycy osiągnęli mistrzostwo w generowaniu wewnętrznego ciepła, mogli stać nadzy pod lodowatymi wodospadami całymi godzinami. Genji szczycił się tym, że kiedyś był ich uczniem. Westchnęła i poruszyła się, jak gdyby we śnie, by zdusić chichot, który o mało się nie wyrwał z jej ust. Najwyraźniej nie opanował techniki na tyle na ile myślał.
Jej westchnięcie, czarujące tak jak chciała, nie rozproszyło uwagi Genjiego od jego obserwacji. Bez jakiegokolwiek choćby spojrzenia w jej kierunku, podniósł stary portugalski teleskop, rozsunął go na maksymalne powiększenie i ponownie skupił swą uwagę na zatoce. Heiko pozwoliła sobie poczuć rozczarowanie. Miała nadzieję... Na co miała nadzieję? Nadzieja, mała czy duża, była co najwyżej słabością i niczym więcej.
Wyobraziła go sobie stojącego przy oknie, bez ponownego patrzenia w tamtym kierunku. Genji na pewno spostrzegłby jej świadomość, gdyby nadal starała się go obserwować. Nie była pewna czy już nie spostrzegł. To wyjaśniałoby dlaczego ignorował ją wcześniej, kiedy wstał i ponownie, kiedy westchnęła. Drażnił się. A może nie. Trudno było powiedzieć. Przestała więc myśleć i wyobraziła go sobie.
Był zbyt ładny jak na mężczyznę. To i sposób w jaki zazwyczaj się obnosił – bardzo nieformalny i zupełnie nie w samurajskim stylu – sprawiało, że wyglądał na frywolnego, wrażliwego, nawet kobiecego. Zewnętrzna otoczka była jednak zwodnicza. Bez ubrania, widoczna rzeźba jego mięśni świadczyła o powadze jego militarnego oddania. Dyscyplina wojny była bliskim sąsiadem porzuconej miłości. Poczuła jak wzbierają w niej wspomnienia i westchnęła, tym razem niezamierzenie. Teraz już było zbyt trudno dalej udawać, że śpi. Pozwoliła by jej oczy się otwarły. Spojrzała na niego i zobaczyła to, co sobie wyobrażała. Cokolwiek było po drugiej stronie tego teleskopu, musiało być naprawdę fascynujące. Skupiało całą jego uwagę.
Po chwili powiedziała sennym głosem, „Mój Panie, ty drżysz.”
Nadal obserwując zatokę, uśmiechnął się i powiedział, „Parszywe kłamstwo. Jestem uodporniony na zimno.”
Heiko wyślizgnęła się z posłania i przywdziała spodnie kimono Genjiego. Owinęła je ściśle wokół swojego ciała, ogrzewając je na tyle, na ile mogła, podczas gdy klęcząc związała luźno włosy jedwabną wstążką. Godziny zajmie jej służce Saiko przywrócenie jej skomplikowanej fryzury kurtyzany. Na razie to będzie musiało wystarczyć. Wstała i podeszła do niego krótkimi, posuwistymi krokami wymaganymi od kobiet na wysokim poziomie, aby uklęknąć i ukłonić się gdy była w odległości kilku stóp. Utrzymywała ukłon przez kilka chwil, nie spodziewając się, że zostanie on zauważony i tak też się stało. Następnie wstała zdjęła kimono, które było teraz ogrzane ciepłem jej ciała oraz przesiąknięte jej zapachem i nałożyła je wokół jego ramion.
Genji chrząknął i poprawił strój. „Tutaj, spójrz.”
Wzięła podany teleskop i obejrzała zatokę. Ostatniej nocy było tam zakotwiczonych sześć okrętów, same wojenne z Rosji, Wielkiej Brytanii i Ameryki. Teraz był tam też siódmy, trzymasztowy szkuner. Nowoprzybyły statek był mniejszy od pozostałych morskich jednostek i nie posiadał kół napędowych, ani czarnych wysokich kominów. Wzdłuż jego boków nie było żadnych otworów strzelniczych, a na jego pokładzie nie było widać żadnej armaty. Mimo, że wydawał się mało istotny wśród statków wojennych, nadal był dwukrotnie większy od jakiegokolwiek japońskiego statku. Skąd przybył? Z zachodu, z chińskiego portu? Z południa, z Indii? Ze wschodu, z Ameryki?
„Statku handlowego tam nie było kiedy szliśmy do łóżka,” powiedziała.
„Właśnie zrzucił kotwicę.”
„Czy to ten na który czekałeś?”
„Możliwe.”
Heiko ukłoniła się i zwróciła teleskop Genjiemu. Nie powiedział jej na jaki statek czeka, ani też dlaczego, a ona oczywiście nie pytała. Z całym prawdopodobieństwem, sam Genji nie znał odpowiedzi na te pytania. Jak przypuszczała, oczekiwał on wypełnienia się przepowiedni, a przepowiednie zazwyczaj były niekompletne. Gdziekolwiek wędrowały jej myśli, jej oczy nadal były skierowane na statki w zatoce. „Dlaczego przybysze tak bardzo hałasowali ostatniej nocy?”
„Świętowali Wigilię Nowego Roku.”
„Ale Wigilia Nowego Roku będzie dopiero za sześć tygodni.”
„Będzie dla nas. Pierwszy nów księżyca po przesileniu zimowym, w piętnastym roku Cesarza Komei. Ale dla nich Nowy Rok już tu jest.” „1. Stycznia, 1861,” powiedział po angielsku, by z powrotem przejść na japoński. „Czas płynie dla nich szybciej. Dlatego tak bardzo nas wyprzedzają. Oto już jest ich Nowy Rok, podczas gdy my tkwimy sześć tygodni w tyle za nimi.” Spojrzał na nią i uśmiechnął się. „Zawstydzasz mnie Heiko. Nie czujesz zimna?”
„Jestem tylko kobietą, mój panie. Tam gdzie ty masz mięśnie, ja mam tłuszcz. Ta skaza utrzymuje mnie w cieple nieco dłużej.” Tak naprawdę używała całej swojej woli, aby nie reagować na chłodne powietrze. Ogrzanie kimono i oddanie go jemu było zamierzonym gestem. Gdyby zadrżała, wyglądałoby to jakby przykładała wielkie znaczenie do tego co zrobiła i cały efekt byłby stracony.
Genji ponownie spojrzał na statki. „Silniki parowe, które zasilają je niezależnie czy wiatr wieje, czy morze jest spokojne. Armaty siejące zniszczenie na odległość mil. Ręczna broń palna dla każdego żołnierza. Przez trzysta lat zwodziliśmy samych siebie kultem miecza, podczas gdy oni byli zajęci osiąganiem wydajności. Nawet ich języki są bardziej wydajne. Dzięki temu również ich myślenie. Jesteśmy tacy mętni. Za dużo polegamy na domysłach i niedopowiedzeniach.”
„Czy wydajność jest aż tak ważna?” Spytała Heiko.
„W wojnie jest, a wojna się zbliża.”
„Czy to przepowiednia?”
„Nie, tylko zdrowy rozsądek. Wszędzie gdzie się udali, przybysze zabierali wszystko co tylko mogli. Życia, kosztowności, ziemię. Zagarnęli dla siebie lepszą część trzech czwartych świata, od jej prawowitych rządców, ograbionych, zamordowanych i zniewolonych.”
„Jakże to niepodobne do naszych Daimyo.” Powiedziała Heiko.
Genji roześmiał się pogodnie. „Naszym obowiązkiem jest zapewnić, aby wszelkie grabieże, morderstwa, oraz zniewolenia w Japonii były czynione przez nas samych. W przeciwnym razie jak moglibyśmy się nazywać Daimyo?”
Heiko pokłoniła się. „Czuję się bezpieczna wobec tak głębokiej ochrony. Czy mam przygotować kąpiel?”
„Dziękuję.”
„Dla nas jest teraz godzina smoka. Jaka godzina jest dla nich?”
Genji spojrzał na szwajcarski zegar na stole i powiedział po angielsku, „Cztery minuty po siódmej rano.”
„Wolałbyś wziąć kąpiel, mój panie, cztery minuty po godzinie siódmej rano, czy też w godzinie smoka?”
Genji roześmiał się ponownie swobodnym śmiechem i ukłonił się uznając jej uwagę za trafną. Wielu, którzy próbowali go zdyskredytować mówiło, że śmieje się zbyt często. Było to według nich dowodem na całkowity brak powagi w tych niebezpiecznych czasach. Może to była prawda. Heiko nie była pewna. Była jednak pewna, że uwielbia słyszeć jego śmiech.
Odkłoniła się, cofnęła o trzy kroki, a następnie odwróciła się by odejść. Była naga, w sypialni swego kochanka, lecz jej chód nie mógł być bardziej dostojny nawet gdyby była w ceremonialnym stroju w pałacu Shoguna. Czuła jego wzrok na jej ciele.
„Heiko,” usłyszała jego głos, „zaczekaj chwilę.”
Uśmiechnęła się. Ignorował ją tak długo jak tylko mógł. Teraz szedł do niej.
* * * * *
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Chifuretsu
Oo, brawo! Bardzo mi się podoba

! Jak szybko idzie Ci tłumaczenie, że tak egoistycznie spytam?
Co do uwag technicznych, ja bym została przy
daimyo po prostu, najwyżej pisanych kursywą. Aha, dialogi po polsku zapisuje się zazwyczaj z myślnikami. Zastanawiam się też, czy nie użyłabym określenia "największym atutem", zamiast "najlepszym atrybutem", ale to już sprawa drugorzędna

.
Poza tym to
masterpiece i proszę o więcej!
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: [KoP]
Kalp, klap, klap

Napawdę duże brawa.
Ja żadnych niedociągnięć niezauważyłem (tylko też głosowałbym za "
daymio") i muszę powiedzieć że tłumaczenie praktycznie profesjonalne

.
A co do części następnych... Ujmę to tak, jeśli ich nie zamieścisz trzeba będzie wynając jakiegoś
ninja, żeby Cię pogonił, ew. ukarał ;p
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Gourry
Jestem pod wrażeniem

i czkam na więcej :]
"
Daymio" dodałoby troszke smaczku

Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Shig
Tak jak pisałem, miałem dylemat ponieważ książka jest w oryginale napisana po angielsku
(jeżeli więc istnieje wersja japońska, to była ona tłumaczona z angielskiego) i tam autor użył określenia "Great Lord". Chciałem uniknąć sytuacji, gdzie tłumacząc z Angielskiego na Polski, tłumaczę na Japoński
(wyrazów japońskich, jakie były w oryginale ruszać nie będę)
Tłumaczenie idzie mi powoli
(jakąś strona na godzinę), mimo że nie mam problemów ze zrozumieniem tekstu. Mam natomiast problem z tłumaczeniem, ponieważ książka jest napisana w taki sposób, że dość często mam problem ze znalezieniem właściwego słowa po polsku.
I tak np. w przetłumaczonym już fragmencie słowo "domain" przetłumaczyłem w dwóch miejscach używając dwóch zupełnie innych słów, "okolica" i "prefektura". Mimo, że na dobrą sprawę żadne z nich nie jest jego tłumaczeniem, ale akurat one pasowały tam najlepiej.
Sytuacja będzie jeszcze bardziej nieciekawa, jak dojdę do cytatów z Biblii
(to już niedługo) i będę musiał sięgnąć po Pismo Święte, żeby nie zepsuć własnym tłumaczeniem specyficznego charakteru jednej z postaci.
Niemniej postaram się aby chociaż raz w tygodniu zamieścić jakiś fragment. Jak dobrze pójdzie to skończę tłumaczyć w następne wakacje, bo książka to prawdziwa cegła
Aha, co do tytułu.
Wahałem się między "Chmara Wróbli" a "Chmura Wróbli". W połowi książki chciałem nawet dać tytuł "Zamek Wróbli"
(jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, wtedy wydawało się dość logiczne), jednak po przeczytaniu całej książki stwierdziłem, że najlepsze będzie dosłowne tłumaczenie tytułu.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: [KoP]
Jestem pod wrażeniem ogormu pracy włożonej

.
Shig pisze:Chciałem uniknąć sytuacji, gdzie tłumacząc z Angielskiego na Polski, tłumaczę na Japoński
Czasem dobrze podrasować inne tłumaczenie

Takie smaczki znającego się w temacie są bardzo przyjemne.
Btw. nie myślałeś o zaproponowaniu swojego tłumaczenia jakiemuś polskiemu wydawcy?
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Shig
Nie.
1. Nie wyrobiłbym się z czasem.
2. Nie mam wymaganego doświadczenia.
3. Ponoć polskie tłumaczenie jest już w trakcie.
Ok. Na wasze życzenie od teraz będzie Daimyo

W takiej sytuacji chętnie zamieniłbym również niefortunne "spodnie kimono" (w oryginale "underkimono") na właściwą nazwę japońską. Niestety nie wiem jak ona brzmi. Ktoś mógłby pomóc?
P.S.: Kolejny fragment postaram się przetłumaczyć na przyszły tydzień.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: [KoP]
Zrobiłem mały przegląd wiedzy Chifu i doszliśmy, że jeśli zakladasz całe spodnie 'niby-kimono' pod spód to jest to nagajuban, a jeśli są to same 'kołnierzyki' podszyte do kimono to ich nazwa to han'eri.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 27 września 2004
autor: Gourry
Dobra, dobra nie zapędzajmy się zabardzo, jeśli schodzimy na terminologie dość unikatową jak na Europę środkową, to byłbym też za (po każdym streszczeniu) wrzuceniem słowniczka

Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 28 września 2004
autor: Chifuretsu
Shig, jeśli się bardzo boisz, to "pan" czy "władca" może zostać, czemu nie?
A "spodnie kimono" mi się wogóle nie rzuciło w oczy, określenie brzmi zupełnie normalnie.
Poza tym, jeśli w oryginale jest np. "nagajuban", to zawsze w tłumaczeniu można napisać "nagajuban, czyli spodnie kimono" albo po prostu nagajuban - spodnie kimono" (z myślnikiem albo przecinkiem).
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: Shig
Prawy Wielebny Sofoniasz Cromwell, pokorny sługa Światła Prawdziwego Słowa Proroków Chrystusa Pana Naszego, skierował swój wzrok nad wodą na miasto Edo, przeludnione, pogańskie mrowisko grzechu, do którego został wysłany by szerzyć Słowo Boże nieświadomym Japończykom. Prawdziwe Słowo, nim ci nieszczęśni poganie zostaną zaprzepaszczeni przez Papistów, Episkopalian, którzy tak naprawdę byli jedynie Papistami w przebraniu, oraz Kalwinistów i Luteran, którzy byli nikim więcej niż tylko żądnymi zysku, ukrywającymi się za imieniem Boga. Heretyczni dewianci wyparli Prawdziwe Słowo w Chinach. Prawy Wielebny Sofoniasz Cromwell był zdeterminowany niedopuścić do podobnego zwycięstwa w Japonii. W nadchodzącej bitwie, w czasie Armagedonu, jakże potężni będą ci samuraje, jeśli przyjmą do serca Chrystusa i staną się prawdziwymi chrześcijańskimi żołnierzami. Nie obawiający się śmierci, urodzeni dla wojny, byliby najdoskonalszymi z męczenników. Taka miała być przyszłość, o ile miała być jakakolwiek przyszłość. Teraźniejszość nie wyglądała zbyt obiecująco. To była piekielna ziemia jawnogrzeszników, sodomitów i morderców. Ale jego wspierało Prawdziwe Słowo i miał zatriumfować. Wola Boża będzie spełniona.
- „Dzień dobry, Sofoniaszu.”
Jej głos momentalnie roztopił jego prawy gniew, a w jego miejsce zaczął czuć to okropne, znane mu już uczucie nieubłaganie narastającego w nim żaru, rozpalającego jego mózg i genitalia. Nie, nie, nie podda się tym bezbożnym myślom.
- „Dzień dobry, Emily” - powiedział. Walczył by utrzymać surowy i spokojny umysł w jej obecności. Emily Gibson, wierna członkini jego trzody, jego uczennica, jego narzeczona. Starał się nie myśleć o świeżym, młodym ciele pod jej ubraniem, wzgórku jej łona, wyzywających krągłościach jej bioder, długich i kształtnych nogach, o przypadkowym widoku jej kostek pod rąbkiem spódnicy. Starał się nie wyobrażać sobie tego, czego jeszcze nie widział. Jej nagich, pełnych piersi, kształtu i koloru jej sutków. Jej brzucha pełnego płodności, gotowego by przyjąć jego nasienie. Jej wzgórka łonowego, tak uświęconego przykazaniami Pana Boga Naszego, tak bluźnierczym przez Złego pokusę odczuć, zapachu i smaku. O, pokusy i podstępy ciała, uzewnętrzniający się żarłoczny głód ciała, narastające płomienie cielesnego szaleństwa, podsycane rozpalającą żądzą. - „Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją według Ducha – do tego, czego chce Duch.” Nie zorientował się, że wypowiedział to na głos, dopóki znowu nie usłyszał głosu Emily.
- „Amen,” powiedziała.
Wielebny Cromwell poczuł jak cały świat oddala się od niego, a razem z nim łaska i zbawienie obiecane przez Jezusa Chrystusa, jedynego Syna Bożego. Musiał przepędzić wszelkie myśli cielesne. Ponownie skierował swój wzrok nad wodą na Edo. - „Nasze wielkie wyzwanie. Mnogość grzechów na ciałach i umysłach. Niewierni w przeogromnej liczbie.”
Uśmiechnęła się swoim delikatnym, rozmarzonym uśmiechem. - „Jestem pewna, że podołasz zadaniu, Sofoniaszu. Jesteś prawdziwym człowiekiem bożym.”
Rumieniec wstydu zalał Wielebnego Cromwella. Co by pomyślało to niewinne i ufne dziecię, gdyby wiedziała jakie plugawe żądze targają nim za każdym razem gdy jest w jej pobliżu? - „Módlmy się za pogan,” powiedział i uklęknął na pokładzie statku. Emily posłusznie uklęknęła obok niego. Zbyt blisko, zbyt blisko. Czuł ciepło jej ciała i pomimo wszelkich starań by nie zwracać na to uwagi, jego nozdrza wypełniła naturalna woń jej ciała.
- „Jego książęta są pośród niego lwami ryczącymi.” - Powiedział Wielebny Cromwell. - „Sędziowie jego – wieczorem wilkami, które nic do rana nie pozostawiają. Prorocy jego są lekkomyślni – mężowie wiarołomni, jego kapłani zbezcześcili świętość – pogwałcili Prawo. Pan sprawiedliwy jest pośród niego, nie czyni niesprawiedliwości... Każdego rana wydaje wyrok, nie zawodzi, skoro świta.” Nabierając pewności ze znajomych słów Prawdziwego Słowa, jego głos w miarę mówienia rósł w siłę i głębię, stając się w jego własnych uszach niczym głos Boga samego. - „Przeto oczekujcie na Mnie – wyrocznia Pana – w dniu, gdy powstanę jako oskarżyciel, bo postanowiłem zgromadzić narody, zebrać królestwa, aby wylać na nie moje oburzenie, cały mój gniew zapalczywy, bo ogień mej żarliwości pochłonie całą ziemię!” - Przerwał by zaczerpnąć powietrza. - „Amen!” – wykrzyknął.
- „Amen,” – powiedziała Emily, głosem delikatnym niczym kołysanka.
* * * * *
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: Arisu
no cóż...
napiszę krótko i z angielska: wow!
moje szczere gratulacje. świetne tłumaczenie, świetnie napisane. proszę ciąg dlaszy jeśli można. :-)
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: Shig
Dobra, zluzujcie, mi się teraz okres sesyjny zaczyna i w dodatku mam nadzieję od przyszłego tygodnia do roboty iść
Będę się starał z tłumaczeniem na ile będę mógł

Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: GrafRamolo
Jak mawia maly syn kolezanki mojej matki "taki czad ze kosmos!"
Sluchaj a moze jak jusz wszystko przetlumaczysz zrub z tego sluchowisko? Nagraj wszystko w postaci dzwiekowej- czytajnej, podluz linie dzwiekowa w stylu jakies ciche odlosy, stup na drewnianej podlodze, wyciagniecie miecza, szelest materialu w odpowiednich momentach itp, nagraj na krazek i masz napewno klijeta w postaci mnie. (no jeszcze dobry lektor z milym basowym glosem lubwogle podzial na role)
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: [KoP]
Grafu, czyżbyśmy chcieli iść na łatwiznę i słuchać zamiast czytać?

Ogólny problem z słuchowiskami jest taki, że do słuchacza dochodzi mniej niż połowa przekazu, dlatego preferuje rzeczy na papierze (ew. kompie).
A co do drugiej części tłumaczenia, to muszę przyznać, że robi się coraz ciekawiej

Gorliwy chrześcijanin w kraju u progu zmian zawsze wprowadza dużo kolorytu (za każdym razam jak pojawia się taka postać, ja widzę przed oczami księdza z Hellsinga

). Czekam na dalsze części.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 1 października 2004
autor: GrafRamolo
Nie latwizna a ciekawa alternatywa. Ja bardzo lubie sluchowiska i nic nie moge im zazucic. Pozatym jesli jusz hierarhizujemy to dlamnie na pierwszym miejscu jest ksiazka potem przewkaz dzwiekowy a komputer walczy o jakies 20 miejsce z sokowiruwka, gardze dlatego wszystko drukuje.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 6 października 2004
autor: Shig
W wysokiej wieży obserwacyjnej Zamku Edo, usytuowanej po stronie morza, znajdował się Holenderski teleskop astronomiczny, wielkości jednej z głównych armat brytyjskiej marynarki, osadzony na skomplikowanym, francuskim statywie, zdolnym do najdokładniejszych kalibracji. Teleskop był darem rządu holenderskiego, dla pierwszego Shoguna z rodu Tokugawa, Ieyasu, około dwustu pięćdziesięciu lat temu. Napoleon Bonaparte przysłał statyw jedenastemu Shogunowi dynastii, Ienari, z okazji jego własnej koronacji na Cesarza Francji. To tak zwane cesarstwo przetrwało zaledwie dziesięć lat.
W czasie gdy godzina smoka ustępowała godzinie węża, oko Kawakami Eichi'ego spoglądało przez ogromny teleskop. Nie był on jednak skierowany w niebo, lecz na pałace Daimyo w dzielnicy Tsukiji, oddalonej o niecałą milę. Umysłem Kawakami był jednak gdzie indziej. Rozważając historię teleskopu doszedł do wniosku, że obecny Shogun, Iemochi, był prawdopodobnie ostatnim Tokugawa, który obejmował to stanowisko. Pytanie brzmiało, kto będzie następny? Jako szef tajnej policji Shoguna, Kawakami miał obowiązek chronić reżym. Jako pobożny poddany Cesarza, obecnie bezsilnego, ale obdarzonego niepodważalnym poparciem bogów, miał obowiązek chronić naród. W lepszych czasach te dwa obowiązki były nierozłączne. Teraz niekoniecznie. Lojalność była najbardziej podstawową z samurajskich cnót. Bez lojalności nie było nic. Dla Kawakami'ego, który spoglądał na lojalność pod każdym możliwym kątem - w końcu badanie lojalności było jego pracą - coraz bardziej stawało się jasne, że dni oddania wobec osoby zbliżały się ku końcowi. Lojalność w przyszłości, musiała być wobec sprawy, zasad, idei, nie człowieka czy też klanu. To, że taka bezprecedensowa myśl przyszła mu do głowy, było w istocie zadziwiające, i najwyraźniej było to kolejnym znakiem podstępnego wpływu przybyszów.
Ustawił ostrość teleskopu na zatokę znajdującą się za pałacami. Sześć z siedmiu zakotwiczonych statków było jednostkami wojennymi. Przybysze. Wszystko zmienili. Najpierw przybycie floty Czarnych Statków siedem lat temu, dowodzonej przez tego aroganckiego Amerykanina, Perry'ego. Potem upokarzające traktaty z narodami przybyszów, dające im prawo do wkraczania na teren Japonii i zwalniające ich spod jurysdykcji prawa japońskiego. To jak gdyby torturowali i gwałcili w najokrutniejszy sposób, nie raz, lecz ciągle, i wymagali jeszcze aby uśmiechać się, kłaniać się im i okazywać wdzięczność. Dłoń Kawakami'ego zacisnęła się, jak gdyby na rękojeści miecza. Jakże oczyszczające będzie ściąć ich wszystkich. Bez wątpienia, pewnego dnia. Niestety, to nie był ten dzień. Zamek Edo był najmocniej ufortyfikowanym miejscem w całej Japonii. Samo jego istnienie powstrzymywało przez niemal trzy stulecia rywalizujące klany od odebrania steru władzy rodowi Tokugawa. Jednak każdy z tych statków mógł zamienić tę fortecę w krwawe ruiny w ciągu zaledwie godzin. Tak, wszystko się zmieniło, i ci którzy chcą przetrwać i żyć normalnie muszą również się zmienić. Sposób myślenia przybyszów, naukowy, logiczny, zimny, był tym co pozwalało im na produkcję ich zdumiewającej broni. Musiał istnieć jakiś sposób na wykorzystanie ich myślenia, bez przeistoczenia się w cuchnące, żywiące się zwierzęcymi wnętrznościami demony, którymi byli.
- "Mój Panie" - Usłyszał zza drzwi głos swojego porucznika, Mukai'a.
- "Wejść."
Mukai klęcząc odsunął drzwi, pokłonił się, wszedł na kolanach, zasunął drzwi i pokłonił się ponownie. - "Nowoprzybyła jednostka morska to Gwiazda Betlejem. Wypłynęła z San Francisco, z zachodniego wybrzeża Ameryki pięć tygodni temu i przybiła w Honolulu, na Wyspach Hawajskich, przed przypłynięciem tutaj. Ładunek nie zawiera żadnych materiałów wybuchowych ani broni palnej, jak również osoby znajdujące się na pokładzie nie są znanymi nam agentami obcych rządów, ekspertami wojskowymi, czy kryminalistami."
- "Wszyscy przybysze to kryminaliści," powiedział Kawakami.
- "Tak, Panie," - przytaknął Mukai. - "Chodziło mi o to, że według naszej wiedzy żadne z nich nie figuruje w kartotekach kryminalnych."
- "Bez znaczenia. Amerykański rząd jest niezwykle nieskuteczny w obserwowaniu swoich obywateli. Jest to do przewidzenia skoro tyle wśród nich analfabetów. Jak można utrzymywać wiarygodne kartoteki, jeżeli połowa z osób je dozorujących nie potrafi czytać ani pisać?"
- "Prawda."
- "Co jeszcze?"
- "Troje Chrześcijańskich misjonarzy i pięćset egzemplarzy Biblii w języku angielskim."
Misjonarze. To zaniepokoiło Kawakami'ego. Przybysze byli niezwykle zajadli w sprawach nazywanych przez nich "wolnością religii". Był to oczywiście zupełnie bezsensowny koncept. W Japonii ludność każdej prefektury wyznawała tą samą religię, którą wyznawał ich Daimyo. Jeżeli Daimyo był członkiem określonej sekty Buddyzmu, wtedy ludzie również należeli do tej sekty. Jeżeli był Shinto, wtedy i oni byli Shinto. Jeżeli wyznawał obie religie, co zdarzało się często, wtedy oni również wyznawali obie. Każdy poddany mógł również wybrać dodatkowo jakąkolwiek inną religię. Religia była uważana za inny świat, a Shoguna i wszystkich Daimyo nie obchodził żaden inny świat oprócz tego. Chrześcijaństwo było zupełnie inną sprawą. Ta doktryna przybyszów opierała się na zdradzie. Jeden Bóg ponad całym światem, Bóg ponad bogami Japonii i ponad Synem Niebios, Jego Najbardziej Dostojną Wysokością, Cesarzem Komei. Pierwszy Shogun Tokugawa, Ieyasu, mądrze zabronił Chrześcijaństwa. Wygnał przybyłych kapłanów, ukrzyżował dziesiątki tysięcy nawróconych i to wystarczyło na ponad dwieście lat. Chrześcijaństwo oficjalnie nadal było zakazane. Prawo to jednak nie mogło być dalej wymuszane. Japońskie miecze nie mogły się równać z bronią palną przybyszów. Więc "wolność religii" oznaczała, że każdy mógł wyznawać religię według własnego wyboru, z wykluczeniem wszystkich innych. Poza zachęcaniem do anarchii, co było wystarczająco złe, dawało to przybyszom pretekst do nawracania w imieniu ich współwyznawców. W rzeczy samej, Kawakami był przekonany, że to było prawdziwym celem "wolności religii".
- "Kto ma przyjąć misjonarzy?"
- "Daimyo prowincji Akaoka."
Kawakami zamknął oczy, wziął głęboki oddech i zamyślił się. Daimyo prowincji Akaoka. Ostatnio słyszał o nim, jak na jego gust, stanowczo za często. Prowincja była mała, odległa i mało znacząca. Dwie trzecie Daimyo posiadało więcej ziem. Ale teraz, jak zawsze w czasach niepewności, Daimyo Akaoki otrzymywał rozgłos całkowicie nieproporcjonalny do jego znaczenia. Nie miało to znaczenia, czy był przebiegłym, starym wojownikiem i politykiem, Jak zmarły Pan Kiyori, czy też słabym amatorem, jak jego chłopięcy następca, Pan Genji. Liczące wieki plotki wyniosły ich ponad ich prawowitą pozycję. Plotki na temat ich rzekomego daru proroctwa.
- "Powinniśmy byli go aresztować, kiedy zamordowano Regenta."
- "To było dzieło radykałów będących przeciwko przybyszom, nie sympatyków Chrześcijan," - powiedział Mukai. - "Nie był w to zamieszany."
- "Zaczynasz brzmieć jak przybysz." - Kawakami zmarszczył brwi.
Mukai, rozumiejąc swój błąd, pokłonił się nisko. - "Wybacz mi, Panie mój. Źle powiedziałem."
- "Pochwalasz zeznania i dowody, jak gdyby były ważniejsze od tego co jest w ludzkim sercu."
- "Moje najgłębsze przeprosiny, mój Panie." - Mukai nadal dotykał w pokłonie czołem podłogi.
- "Myśli są równie ważne co czyny, Mukai."
- "Tak, mój Panie."
- "Jeśli ludzie, a zwłaszcza Daimyo, nie będą odpowiedzialni za własne myśli, jak cywilizacja przetrwa barbarzyńską rzeźnię?"
- "Tak, mój Panie." - Mukai powoli podniósł głowę, by spojrzeć na Kawakami'ego. - "Czy mam wydać rozkaz jego aresztowania?"
Kawakami wrócił do teleskopu. Tym razem skupił wzrok na statku, który Mukai określił jako Gwiazda Betlejem. Potężne powiększenie holenderskiego urządzenia przeniosło go na pokład, na którym znajdował się człowiek niezwykle szpetny, nawet jak na przybysza. Oczy jego były wytrzeszczone, jak gdyby było zbyt duże ciśnienie w jego bryłowatej czaszce. Twarz jego pokrywały zmarszczki udręki, usta wykrzywione jak gdyby w ciągłym grymasie, nos długi i zakrzywiony w jedną stronę, barki podniesione, napięte i nieco zgarbione. Obok niego stała młoda kobieta. Skóra jej wydawała się nadzwyczaj jasna i gładka, bez wątpienia było to złudzenie wywołane przez krzywiznę i grubość soczewki. Poza tym była zwierzęciem, jak oni wszyscy. Mężczyzna powiedział coś i uklęknął na pokładzie. Chwilę później kobieta uklęknęła obok niego. Byli pochłonięci jakimś chrześcijańskim rytuałem modlitewnym.
Winny we własnych myślach, Kawakami zareagował nieco za ostro na skazę przybyszów w słowach Mukai'a. Oczywiście aresztowanie nie mogło mieć miejsca. Akaoka była małą prowincją, ale srogość oddanych jej oddziałów samurajów, była legendarna od stuleci. Jakakolwiek próba aresztowania miałaby rezultat w postaci fali zabójstw, które mogły wciągnąć w to wszystko innych Daimyo, prowadząc do otwartej wojny domowej, która zaś dostarczyłaby zbyt kuszącej okazji do inwazji przybyszów. Jeśli Daimyo Akaoki miał być zgładzony, należało to zrobić w mniej bezpośredni sposób. Sposób, który Kawakami już miał obmyślony.
- "Jeszcze nie," - powiedział Kawakami. - "Zostawmy go na razie w spokoju i zobaczymy kogo jeszcze uda nam się w to wplątać."
* * * * *
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 13 listopada 2004
autor: Chifuretsu
Shig, to jest okrutne, kazać nam tyle czekać

.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 13 listopada 2004
autor: Shig
Praca, nauka, praca, nauka, praca, nauka...
Jutro postaram się coś potłumaczyć dalej
EDIT:
Nie wyrobiłem się.
Spróbuję potłumaczyć w czwartek.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 15 grudnia 2004
autor: Shig
W końcu udało mi się wykroić trochę wolnego czasu.
Wszystkich którzy czekali na ciąg dalszy, serdecznie przepraszam i zapraszam do lektury.
Pistolet był w jego prawej ręce, a nóż w lewej zanim jeszcze otwarły się jego oczy. Stark ocknął się ze snu z krzykiem gniewu brzmiącym w jego uszach. Słabe światło poranka sączyło się do jego kabiny rzucając niewyraźne, zmienne cienie. Jego pistolet podążył za wzrokiem przeczesującym pokój. Nikt nie czaił się tam w oczekiwaniu na śmierć. Był zupełnie sam. Przez moment myślał, że znowu ma zły sen.
„Przeto oczekujcie na Mnie – wyrocznia Pana – w dniu, gdy powstanę jako oskarżyciel...”
Rozpoznał głos Cromwella dochodzący z pokładu nad nim. Odetchnął i opuścił swoją broń. Kaznodzieję znowu wzięło na miotanie ogniami piekielnymi ze swoich płuc.
Stark podniósł się z koi. Jego kufer był otwarty, gotowy do ostatecznego spakowania. Za klika godzin będzie na brzegu, na nowym lądzie. Poczuł pokrzepiający rozmiar wielkiego pistoletu w jego ręce. Rewolwer Colt Model Wojskowy kaliber .44 z sześciocalową lufą. Mógł wyciągnąć te dwa funty stali i wystrzelić, wszystko to w ciągu jednej sekundy, trafiając w tors człowieka z odległości dwudziestu stóp za pierwszym razem trzema kulami na pięć, a za drugim razem, pozostałymi dwiema kulami. Z odległości dziesięciu stóp, mógł posłać komuś pierwszą kulę dokładnie między oczy, bądź też w jego lewe oko lub prawe, do wyboru, w dwóch przypadkach na trzy. Jeżeli w trzecim przypadku człowiek uciekał, Stark mógł mu przestrzelić kręgosłup u samej podstawy szyi, tym samym odstrzeliwując mu głowę.
Wolałby trzymać Colta na sobie, w otwartej kaburze zwisającej nisko na jego prawym biodrze. Teraz jednak nie był czas by nosić pistolet nie skryty pod ubraniem. Tak samo nóż o rozmiarze małego miecza. Nóż trafił do swojej pochwy, a następnie do kufra między dwa swetry, które Mary Anne dla niego zrobiła. Colta owinął w stary ręcznik i położył obok noża. Obydwa przykrył złożonymi koszulami, a na ubraniach położył warstwę tuzina Biblii. W ładowni statku znajdowała się skrzynia z jeszcze pięciuset egzemplarzami. Jak Japończycy mieli przeczytać Biblię napisaną w języku angielskim, wiedzieli tylko Bóg i Cromwell. Dla Starka nie miało to znaczenia. Jego zainteresowanie Pismem zaczynało się i kończyło na drugim wersie Księgi Rodzaju. Ziemia była zaś bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód. Wątpił by kiedykolwiek został wezwany do wygłoszenia kazania. Cromwell zbytnio ukochał brzmienie swego własnego głosu.
Stark miał drugi pistolet, niewielki, kieszonkowy Smith & Wesson kaliber .32. Był wystarczająco mały by ukryć go pod marynarką i wystarczająco lekki by trzymać go we wzmocnionej lewej dolnej kieszeni kamizelki, tuż nad linią pasa. By go wyciągnąć musiał sięgnąć ręką za marynarkę do kamizelki. Spróbował kilkukrotnie, ćwicząc dopóki jego ciało nie zapamiętało ruchów, i były one na tyle płynne i szybkie na ile chciał. Nie wiedział jak dobra będzie .32 w zatrzymaniu człowieka. Miał nadzieję, że będzie lepsza niż mniejsza .22, którą miał wcześniej. Z .22 mogłeś trafić człowieka pięcioma kulami i jeżeli tylko był on wystarczająco duży, wystarczająco rozzłoszczony i wystarczająco wystraszony, nadal szedł by na ciebie, krwawiąc z ran twarzy i klatki piersiowej, z nożem o dziesięciocalowym ostrzu by wypruć ci flaki, a wtedy potrzebny byłby łut szczęścia, aby zamachem pustego pistoletu rozłupać mu czaszkę ostatecznie powalając go na ziemię.
Stark założył marynarkę, wziął swój kapelusz i rękawiczki i wyszedł po schodach. Cromwell i jego narzeczona, Emily Gibson, skończyli odmawiać swoje modlitwy i podnieśli się z kolan gdy wszedł na pokład.
- „Dzień dobry Bracie Matthew,” - powiedziała Emily. Miała na sobie bawełniany beret w kratę, tani płaszcz z grubego płótna z bawełnianym podszyciem i stary wełniany szal wokół szyi, chroniący przed zimnem. Zabłąkany kosmyk złotych włosów wypłynął spod beretu przy jej prawym uchu. Sięgnęła i schowała go pod beret jak gdyby był on powodem do wstydu. Jak brzmiał ten wers? Nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Zabawne. Sprawiła, że pomyślał o biblijnych wersach. Może jednak było jej pisane zostać żoną kaznodziei. Na krótką chwilę zmartwienie zmarszczyło jej brwi, nim jej turkusowe oczy zaiskrzyły ponownie i uśmiechnęła się do niego. - „Czy nasze modlitwy cię obudziły?”
- „Jaka jest lepsza pobudka niż Słowo Boże?” - powiedział Stark.
- „Amen, Bracie Matthew,” - powiedział Cromwell. - „Czyż nie jest powiedziane, nie użyczę snu moim oczom, powiekom moim spoczynku, póki nie znajdę miejsca dla Pana.”
- „Amen,” - powiedzieli zgodnie Emily i Stark.
Cromwell zamaszyście wskazał w kierunku lądu. - „Oto jest, Bracie Matthew. Japonia. Czterdzieści milionów dusz skazanych na wieczne potępienie, gdyby nie chwała Pana i nasze bezinteresowne wysiłki.”
Budynki pokrywały krajobraz tak daleko jak sięgał wzrok Starka. Większość z nich była niska, niezbyt solidna z wyglądu, nie wyższa niż na trzy piętra. Miasto było ogromne, ale wyglądało jak gdyby mógł je zdmuchnąć silniejszy wiatr, bądź mogło spłonąć od pojedynczej zapałki. Z wyjątkiem pałaców wzdłuż linii brzegu i białej fortecy z wieżami i czarnymi dachami, znajdującej się około mili w głąb lądu.
- „Gotowy, Bracie Matthew?” - spytał Cromwell.
Stark odpowiedział, - „Tak, Bracie Sofoniaszu, jestem gotowy.”
* * * * *
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 16 grudnia 2004
autor: Chifuretsu
<klask klask> Sonnō jōi!
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 2 stycznia 2005
autor: Shig
Sohaku, przeor Klasztoru Mushindo, siedział samotnie w swoim hojo, odosobnionym pokoju o powierzchni dziesięciu stóp kwadratowych, przeznaczonym do medytacji obecnego mistrza Zen świątyni. Siedział w bezruchu w pozycji lotosu z przymrużonymi powiekami, nic nie widząc, nie słysząc, nie czując. Ptaki ćwierkały w drzewach na podwórzu. Lekka bryza z światłem wschodzącego słońca przepływała przez korytarz. W kuchni mnisi hałasowali garnkami przygotowując kolejny posiłek. Nie powinni robić tyle hałasu. Sohaku przyłapał się na tej myśli i westchnął. Tym razem wytrzymał jakąś minutę lub dwie. I tak stawał się w tym coraz lepszy. Zaciskając zęby w bólu uniósł obiema rękami prawą stopę z lewego uda i ułożył ją przed sobą. Odwrócił się, uniósł lewą stopę z prawego biodra i wyciągnął nogi. Ach. Jakąż cudowną przyjemnością było samo rozprostowanie nóg. Życie doprawdy było darem i tajemnicą. Z kuchni znów dobiegł łoskot garnków i ktoś się roześmiał. Wyglądało na to, że to Taro. Ten niezdyscyplinowany, leniwy głupiec.
Sohaku z zimnym, surowym spojrzeniem podniósł się na nogi i wyszedł z hojo. Nie poruszał się wolnymi, zamyślonymi, rozważnymi krokami mnicha Zen, którym był teraz. Jego kroki były długie, agresywne, nie pozostawiające możliwości zatrzymania się lub odwrotu, były to kroki do których nawykł przed złożeniem dwustu pięćdziesięciu mniszych ślubów, kiedy to był samurajem o nazwisku Tanaka Hidetada, dowódcą kawalerii, zaprzysiężonym na śmierć i życie wasalem Okumichi no kami Kiyori, zmarłego Daimyo Akaoki.
- „Idioci!” – Powiedział przekraczając próg kuchni. Wraz z jego przybyciem, trzech zwalistych mężczyzn w brązowych szatach adeptów Zen natychmiast padło na kolana dotykając podłogi ogolonymi głowami. - „Gdzie wy myślicie, że jesteście? Wydaje się wam, że co robicie? Bądźcie przeklęci wy i wasi ojcowie jako kobiety w waszych przyszłych wcieleniach!” - Żaden z trzech mężczyzn nie poruszył się, ani też nie wydał z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Nadal będąc na klęczkach utrzymywali pokłon tak niski jak tylko mogli. Sohaku wiedział, że pozostaną tak dopóki nie pozwoli im powstać. Jego serce zmiękło. Zaprawdę byli dobrymi ludźmi. Lojalnymi, odważnymi, zdyscyplinowanymi. Bycie mnichami było trudne dla nich wszystkich. - „Taro.”
Taro uniósł lekko głowę znad podłogi i spojrzał na Sohaku. - „Tak!”
- „Zanieś Panu Shigeru jego śniadanie.”
- „Tak!”
- „Uważaj jednak. Nie chcę tracić kolejnego człowieka, nawet tak bezużytecznego jak ty.”
Taro kłaniając, uśmiechnął się. Sohaku już nie był zły. - „Tak! Uczynię to natychmiast.”
Sohaku odszedł bez słowa. Taro oraz dwóch pozostałych, Mune i Yoshi, podnieśli się na nogi.
Mune powiedział, - „Nastrój Pana Hidetada ostatnio ciągle się pogarsza.”
- „Miałeś na myśli Wielebnego Przeora Sohaku,” - powiedział Taro, nakładając chochlą do miski zupę fasolową ze zsiadłym mlekiem.
Yoshi parsknął. - „Oczywiście, że nastrój mu się pogarsza, niezależne jakim imieniem będzie się posługiwał. Dziesięć godzin medytacji dziennie, Żadnego treningu z mieczem, włócznią, czy łukiem. Kto mógłby wytrzymać taki regulamin dnia bez pogorszenia nastroju?”
- „Jesteśmy samurajami klanu Okumichi,” - powiedział Taro, siekając w plastry zebraną rzodkiew. - „Naszym obowiązkiem jest posłuszeństwo wobec naszego Pana, niezależnie od jego rozkazów.”
- „Prawda,” - powiedział Mune, - „ale czy nie jest też naszym obowiązkiem czynić to sławiąc jego imię?”
Yoshi parsknął ponownie, ale podniósł miotłę i zaczął zamiatać kuchnię.
- „’Kiedy łucznik chybi celu,’” - powiedział Taro, cytując Konfucjusza, - „’w sobie szuka przyczyny błędu.’ Nie jest naszą rzeczą krytykowanie naszych przełożonych.” - Położył na tacy miskę zupy, marynowane warzywa i miseczkę ryżu. Kiedy Taro wyszedł z kuchni, Mune mył garnki, starając się robić to jak najostrożniej, by nie uderzyć jednym o drugi.
Był poranek pięknej zimy. Zimno przeszywające jego cienkie szaty ożywiło go. Jakże orzeźwiającym byłoby wejść do strumienia w pobliżu świątyni i stanąć pod mroźnym nurtem jego niewielkiego wodospadu. Teraz jednak takie przyjemności były dla niego zakazane.
Był pewien, że to tylko czasowy zakaz. Podczas gdy obecny Daimyo Akaoki mógł nie być takim wojownikiem jak jego dziadek, nadal był on Okumichi. Wojna nadchodziła. To było jasne nawet dla tak prostego człowieka jak Taro. A kiedykolwiek była wojna, miecze klanu Okumichi były zawsze wśród pierwszych, które czerwieniły się krwią wrogów. Czekali już od długiego czasu. Kiedy nadejdzie wojna, nie pozostaną mnichami na długo.
Taro stąpał lekko po kamiennej ścieżce łączącej główny budynek ze skrzydłem mieszkalnym. Gdy kamienie były mokre, były zdradziecko śliskie. Gdy były suche, z każdym krokiem wydawały odgłos małej lawiny. Czcigodny Sohaku obiecał roczne zwolnienie ze służby w stajni pierwszemu, który w zupełnej ciszy przejdzie po ścieżce dziesięć kroków. Jak dotąd Taro osiągnął najlepsze rezultaty, ale daleko mu było do niesłyszalnych kroków. Potrzeba było jeszcze wiele ćwiczeń.
Dwudziestu pozostałych mnichów będzie siedzieć medytując przez kolejne trzydzieści minut, nim Mune zadzwoni na pierwszy posiłek dnia. To znaczy dziewiętnastu mnichów. Zapomniał o Jioji, którego czaszka została roztrzaskana wczoraj gdy wykonywał dokładnie takie samo zadanie jakie było teraz przydzielone Taro. Przeszedł przez ogród do muru, który wskazywał granicę terenu świątyni. Niedaleko od muru znajdowała się mała chata. Uklęknął u drzwi. Zanim zapowiedział się, wyostrzył swoje zmysły. Nie miał zamiaru dołączyć do Jioji’ego na pogrzebowym stosie.
- „Panie,” - powiedział, - „to ja, Taro. Przyniosłem ci śniadanie.”
- „Latamy w powietrzu w wielkich statkach z metalu,” - dobiegł głos z wewnątrz. - „W godzinie tygrysa, jesteśmy tutaj. Na godzinę dzika, jesteśmy w Hiroszimie. Podróżowaliśmy w powietrzu jak bogowie, lecz nie jesteśmy zadowoleni. Jesteśmy spóźnieni. Chcielibyśmy przybyć jeszcze wcześniej.”
- „Wchodzę, Panie.” - Taro usunął drewniany klin zamykający drzwi i odsunął je. Mocny odór potu, kału i uryny natychmiast zaatakował jego nozdrza i przyprawił go o mdłości. Wstał i odsunął się najszybciej jak tylko mógł bez okazania braku szacunku dla jedzenia spoczywającego na tacy. Z wysiłkiem udało mu się powstrzymać żółć podchodzącą od żołądka prawie do ust. Będzie musiał posprzątać pokój nim poda śniadanie. To oznaczało, że będzie musiał również umyć lokatora. Nie było to czymś, co mógł wykonać sam.
- „W rękach naszych małe rogi. Szepczemy do siebie przez nie.”
- „Panie, wrócę wkrótce. Proszę, uspokój się.”
Właściwie głos był spokojny, pomimo szaleństwa wypowiadanych słów.
- „Słyszymy się wyraźnie, mimo iż jesteśmy od siebie tysiące mil.”
Taro szybko wrócił do kuchni.
- „Wodę i szmaty.” - powiedział do Mune i Yoshi’ego.
- „Na Miłosiernego Buddę Współczucia,” - powiedział Yoshi, - „proszę powiedz, że nie zapaskudził znowu swojego pokoju.”
Taro powiedział, - „Rozbierzcie się do bielizny. Nie ma sensu brudzić naszych ubrań.” - Zdjął swoją szatę, złożył ją elegancko i położył na półce.
Kiedy przechodzili przez ogród i widać było już chatę, Taro zszokowany uświadomił sobie, że zostawił drzwi otwarte. Jego dwaj towarzysze zatrzymali się natychmiast jak tylko to zauważyli.
- „Nie zamknąłeś drzwi przed odejściem?” - zapytał Mune.
- „Powinniśmy wezwać pomoc,” - odezwał się Yoshi zdenerwowanym głosem.
Taro powiedział, - „Zaczekajcie tutaj.”
Zbliżył się do chaty z jak największą ostrożnością. Nie tylko zostawił drzwi otwarte, odór był dla niego tak odrażający, że nawet nie zajrzał do środka przed udaniem się po pomoc. Było mało prawdopodobne by ich podopieczny zdołał uwolnić się z więzów, które trzymały go na miejscu. Po wczorajszym wypadku z Jioji’m nie tylko przywiązali ręce i nogi Pana Shigeru ściśle do jego ciała, ale także związali go czterema linami, z których każda była przymocowana do jednej z czterech ścian. Shigeru nie mógł przemieścić się o więcej niż jedną stopę w jakimkolwiek kierunku, nim przynajmniej jedna z lin uniemożliwiła mu dalszy ruch. Jednak obowiązkiem Taro było upewnić się.
Zgniłe odory były równie nieprzyjemne co przedtem, jednak był on zbyt zaniepokojony by się tym przejmować.
- „Panie?”
Nie było żadnej odpowiedzi. Szybko zajrzał do środka, bez wystawiania się na atak. Cztery liny nadal były przymocowane do ścian, ale już nie do Shigeru. Przyciskając się do lewej zewnętrznej ściany, przyjrzał się prawej części wnętrza chaty, następnie zmienił swoją pozycję i sprawdził drugą połowę małej przestrzeni. Chata z pewnością była pusta.
- „Poinformuj przeora,” - powiedział Taro do Yoshi’ego. - „Nasz gość opuścił swoją rezydencję.”
Podczas gdy Yoshi biegł ogłosić alarm, Taro i Mune stali blisko siebie i niepewnie rozglądali się po najbliższym obszarze.
- „Mógł już opuścić tereny świątynne w drodze powrotnej do Akaoki,” - powiedział Mune. - „Albo też może kryć się gdziekolwiek. Przed swoją chorobą był mistrzem ukrywania się. Mógłby być w ogrodzie z tuzinem koni i kawalerzystów, a my byśmy go nie zobaczyli.”
- „Nie ma ze sobą koni ani kawalerzystów,” - powiedział Taro.
- „Choziło mi,” - powiedział Mune - „nie o to, że ma, lecz że mógłby mieć, a my i tak nie wiedzielibyśmy gdzie on jest. Sam w pojedynkę, znacznie łatwiej może uniknąć wykrycia.”
Taro powstrzymał od odpowiedzi najpierw wyraz przerażenia i zarazem zdumienia malujący się na twarzy Mune, gdy ten patrzył nie na Taro ale za jego ramię, a następnie - o czym dowiedział się później - kamień wielkości pięści, który trafił w tył jego głowy zaledwie chwilę po tym.
Gdy Taro odzyskał przytomność, Sohaku opatrywał uraz Mune, podbite i zamknięte opuchlizną oko. Drugim okiem, Mune spoglądał na Taro złowrogim spojrzeniem.
Mune powiedział, - „Myliłeś się. Pan Shigeru nadal był w chacie.”
- „Jak to możliwe? Patrzyłem wszędzie i nikogo tam nie było.”
- „Nie popatrzyłeś do góry.” - Sohaku sprawdził opatrunek na głowie Taro. - „Przeżyjesz.”
- „Uczepił się ściany nad drzwiami,” - powiedział Mune. - „Zeskoczył kiedy się odwróciłeś ze mną porozmawiać.”
- „Panie, to niewybaczalne” - powiedział Taro próbując ukryć twarz w głębokim pokłonie. Sohaku powstrzymał go przed tym.
- „Spokojnie,” - powiedział łagodnym głosem. - „Potraktuj to jako cenny trening. Przez dwadzieścia lat Pan Shigeru był głównym instruktorem sztuk walk w naszym klanie. Zostać przez niego pokonanym to nie wstyd. Oczywiście nie może być to jednak żadną wymówką dla niedbalstwa. Następnym razem upewnij się, że jest dobrze związany nim odejdziesz i zawsze zamykaj drzwi.”
- „Tak, Panie.”
- „Podnieś głowę. Kłaniając się tak wzmagasz krwawienie. Poza tym jestem przeorem, nie panem.”
- „Tak, Czcigodny Przeorze.” - Taro spytał, - „Czy znaleziono już Pana Shigeru?”
- „Tak” - Sohaku uśmiechnął się, choć nie było mu do śmiechu. - „Jest w zbrojowni.”
- „Ma broń?”
- „Jest samurajem,” - odparł Sohaku, - „i jest w zbrojowni. Jak więc sądzisz? Tak, ma broń. Właściwie ma wszystką naszą broń. My nie mamy żadnej oprócz tej, którą byliśmy w stanie zaimprowizować.”
Yoshi wbiegł nadal będąc tylko w bieliźnie, teraz jednak trzymając długi na dziesięć stóp bambusowy kij, świeżo wycięty z świątynnego zagajnika. - „Nie próbował się wydostać, Panie. Zabarykadowaliśmy drzwi zbrojowni najlepiej jak potrafiliśmy kłodami i beczkami z ryżem. Jednak gdyby naprawdę chciał wyjść...”
Sohaku skinął głową. W zbrojowni były trzy beczki prochu. Shigeru mógł wysadzić każdą barykadę. Właściwie gdyby chciał mógłby wysadzić całą zbrojownią, razem ze sobą. Sohaku wstał.
- „Zaczekaj tutaj,” - powiedział do Yoshi’ego. - „Zajmij się swoimi towarzyszami.” Skierował się przez ogród do zbrojowni. Zastał tam innych mnichów, wszystkich wyposażonych podobnie jak Yoshi w długie na dziesięć stóp kije z zielonego bambusa. Nie była to idealna broń by stawać naprzeciw szermierza, który pomimo obecnego stanu osłabiającego szaleństwa, był z pewnością najlepszym w kraju. Cieszył się widząc, że jego ludzie ustawili się właściwie. Czterech lekko zamaskowanych obserwatorów na zamkniętych tyłach budynku i trzy grupy po pięciu ludzi na froncie, gdzie Shigeru mógł się pojawić gdyby próbował uciec.
Sohaku podszedł do frontowych drzwi, zablokowanych tak jak opisał to Yoshi, kłodami i ciężkimi beczkami z ryżem. Wewnątrz dało się słyszeć szybki ruch stali w powietrzu. Shigeru ćwiczył, prawdopodobnie z mieczem w każdej ręce. Był jednym z niewielu nowoczesnych szermierzy, wystarczająco silnych i wprawnych by kontynuować legendarny styl dwóch mieczy Musashiego, sprzed dwustu lat. Sohaku pokłonił się z szacunkiem przed drzwiami i powiedział, - „Panie Shigeru. To ja, Tanaka Hidetada, dowódca kawalerii. Czy mogę z tobą porozmawiać?” - Uważał, że jego dawne imię będzie łatwiejsze do rozpoznania. Miał także nadzieję, że wywoła odpowiedź. On i Shigeru byli towarzyszami broni przez dwadzieścia lat.
- „Powietrze widać,” - zabrzmiał głos wewnątrz. - „Warstwy kolorów na horyzoncie, będące uwieńczeniem zachodzącego słońca. Piękne, dech zapierające.”
Sohaku nie mógł odnaleźć sensu w tych słowach. Powiedział, - „Panie, czy mogę być ci pomocnym w jakiś sposób?”
Jedyną odpowiedzią z wewnątrz był świst mieczy tnących powietrze.
* * * * *
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 2 lutego 2005
autor: Shig
W ciągu najbliższego tygodnia miałem zamiar zamieścić kolejny fragment tłumaczenia, jednak z dniem dzisiejszym postanowiłem zawiesić dalsze tłumaczenie
(może kiedyś jakieś wydawnictwo zaproponuje mi alternatywne tłumaczenie tego tytułu, więc nie użyłem słowa "kończę").
Powód jest następujący:
http://ksiazki.wp.pl/katalog/ksiazki/ks ... ml?kw=2244
Jeżeli powyższy fragment książki wam się spodobał, to zapraszam do księgarń. Cena książki poniżej 30 złotych.
Re: Takashi Matsuoka "Chmura Wróbli"
: 2 lutego 2005
autor: Chifuretsu
Na pewno kupię

. Ale z tymi okładkami, to oni chyba jakiś szablon mają...
Za to "Shoguna" Clavella właśnie czytam, niezła zabawa, autorowi co prawda mylą się imiona i nazwiska oraz wybiórczo nazwał od nowa niektóre postaci historyczne, ale czyta się zadziwiająco dobrze

.