Opowieści i legendy z kraju kwitnącej wiśni

Pradawna Japonia, jej historia, kultura i sztuka.

Moderator: Zarząd

Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

Opowieści i legendy z kraju kwitnącej wiśni

Post autor: fu »

znalazłem jedynie temat opowieści i legendy z mieczem w roli głównej, pomyślałem, że bez miecza w roli głównej jest również wiele pięknych opowieści związanych z Japonią, więc zapraszam do wrzucania tutaj najciekawszych historii jakie są nam znane... (mam nadzieję, że nie dubluję już istniejącego tematu :P )
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

Diabły nie są dobre, wiesz o tym, prawda?

Post autor: fu »

DIABŁY NIE SĄ DOBRE, WIESZ O TYM PRAWDA? (na początek coś lekkiego, nie znaczy, że głupiego)

Około dwustu lat temu pewien człowiek, który żył samotnie w dużym domu niedaleko Kioto, wybrał się na targ. Na targu zobaczył w klatce diabła: diabeł miał ogon, żółtą skórę i dwa długie, ostre kły. Był rozmiarów dużego psa. Siedział spokojnie w mocnej bambusowej klatce i obgryzał kość. Obok klatki siedział handlarz, zapatrzony w tłum. Człowiek zapytał go, czy diabeł jest na sprzedaż.
,,Oczywiście”, powiedział handlarz. ,,Inaczej nie byłoby mnie tutaj. To wyśmienity diabeł, silny, sumienny, może zrobić wszystko, co mu polecisz. Zna się na stolarce, jest dobrym ogrodnikiem, potrafi gotować, szyć ubrania, może czytać ci opowiadania, rąbać drewno, a tego, czego nie potrafi, można go nauczyć. Jeżeli dasz mi 50 tysięcy jenów, to jest twój”. Człowiek nie targował się, zapłacił gotówką. Chciał diabła od razu zabrać do domu. ,,Chwileczkę”, powiedział kupiec. ,,Ponieważ nie targowałeś się ze mną, pozwól, że coś ci powiem. Popatrz, to jest rzeczywiście diabeł, a diabły nie są dobre, wiesz chyba o tym, prawda?”
,,Powiedziałeś przecież, że to jest wyśmienity diabeł”.
,,Tak, tak”, rzekł handlarz. ,,To prawda. On jest wspaniałym diabłem, ale on nie jest dobry. I na zawsze pozostanie diabłem. Zrobiłeś dobry zakup, ale pod jednym warunkiem - że będziesz zawsze dawał mu zajęcie. Codziennie musisz dać mu plan zajęć: od tej godziny musisz rąbać drewno, potem zacznij przygotowywać jedzenie, po obiedzie możesz odpocząć pół godziny, ale tylko jeżeli naprawdę musisz położyć się i odpocząć, następnie masz skopać ogród. itd. Jeżeli on ma wolny czas, jeżeli nie wie, co ma robić, wtedy jest niebezpieczny”.
,,To wszystko?” zapytał człowiek i zabrał diabła do domu. Sprawy układały się dobrze. Codziennie rano wołał diabła, który posłusznie klękał. Jego pan dyktował mu zajęcia i diabeł zaczynał swoje posługi, tak pracował cały dzień, a kiedy nie pracował, odpoczywał lub zabawiał się, ale cokolwiek robił, było to zawsze spełnianie rozkazów.
Po kilku miesiącach pan spotkał w mieście swojego starego przyjaciela i podekscytowany tym nagłym spotkaniem zapomniał o wszystkim. Zabrał przyjaciela do restauracji, gdzie zaczęli pić sake, potem zjedli dobry obiad, po czym wypili jeszcze więcej i ostatecznie wylądowali w dzielnicy prostytutek. Tam zajęły się nimi damy. Następnego dnia późnym rankiem pan obudził się w obcym pokoju. Początkowo nie wiedział, gdzie jest, ale powoli doszedł do siebie i przypomniał sobie o diable. Jego stary przyjaciel już wyszedł. Zapłacił więc należność kobiecie (która wyglądała teraz zupełnie inaczej niż poprzedniego wieczoru) i popędził do domu. Kiedy dotarł do swojego ogrodu, poczuł zapach spalenizny, spostrzegł dym wydobywający się z kuchni. Wpadł do domu i zobaczył diabła siedzącego na drewnianej kuchennej podłodze. Diabeł rozpalił tam ognisko, w którym piekł na patyku dziecko sąsiadów.
Oczywiście tym diabłem jest nasz umysł, który - jeśli nie poddać go dyscyplinie, a zostawić samemu sobie - może stać się nieobliczalny lub szalony.
Ostatnio zmieniony 20 września 2012 przez fu, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

"Bąć jak krzesło"

Post autor: fu »

(od razu coś poważniejszego, tekst jednego z moich nauczycieli)Daisetsu Tangen Harada Roshi
Przebudź się ku prawdziwej jaźni
"BĄDŹ JAK KRZESŁO"
Zdarzyło się to, gdy miałem siedemnaście lat. Miałem szczęście przeczytać książkę "Inshitsu-roku". napisaną przez profesora En-ryohana, wybitnego uczonego z czasów dynastii Ming. Jest to księga porad, które profesor zebrał dla swojego syna Tenkeia.
Termin inshitsu oznacza zdeterminowanie własnego losu bez zdawania sobie z tego sprawy. Czyli że wszystkie blaski i cienie, wzloty i upadki - które przytrafiają się komuś - są w sposób naturalny, bez jego wiedzy określone przez jego przeszłe czyny, cnotę i wady.
W trakcie uważnego czytania tej książki, uświadomiłem sobie, że istnieje ścieżka, którą należy podążać, a więc zdecydowałem się nią iść.
W książce tej profesor En doszedł do głębokiej wiary w karmiczną zapłatę dzięki wróżbicie o imieniu Ko. Spotkał on potem mistrza zen, Unkoku, który wpoił mu przekonanie, iż karma jest tylko jedną stroną medalu. Pisze on zatem do swojego syna Tenkeia, że można przyjąć odpowiedzialność za budowę własnego świata. Nie chodzi o spędzanie życia według z góry ustalonego schematu, polega to raczej na tym, że do celu, choćby tylko o krok, można się zbliżyć dzięki cnocie samych wysiłków.
Od dzieciństwa, poszukując czegoś, byłem zbuntowanym i niespokojnym młodzieńcem. W gimnazjum żywiłem przekonanie, że nigdy nie dano mi możliwości zrozumienia przyczyny, dla której żyję.
Buddyjscy kapłani zbytnio mnie nie obchodzili. Wyobrażałem sobie, że noszą śmieszne stroje, opowiadają wiele nonsensów i wiodą wygodne i łatwe życie. Ale ta książka zwracała się do tego "czegoś", czego poszukiwałem od dzieciństwa i zaskoczyło mnie, iż lekcja ta wyszła od kapłana. Chociaż "Inshitsu-roku" jest zasadniczo napisane w duchu konfucjańskim, nie buddyjskim, tym, kto jasno wskazał drogę, był mistrz zen. Nawiasem mówiąc, człowiek, który przełożył tę książkę, Harada Sogaku Roshi pięć lat później został moim nauczycielem zen.
Kiedy miałem osiemnaście czy dziewiętnaście lat, zdecydowałem stać się jak krzesło. Bowiem krzesło nie odmawia służenia nikomu: po prostu dba o tego, kto na nim siedzi i pozwala odpocząć jego nogom. Gdy spełni już swe zadanie, nikt wstając, nie dziękuje mu ani nie okazuje specjalnych uprzejmości. Usuwa je raczej z drogi. Co więcej krzesło nie skarży się, nie użala ani nie żywi urazy, przyjmując po prostu to, co się zdarza. Gdy ma wykonać zadanie, wkłada w to całą energię, nie stawiając żadnych warunków. Myślałem: "Czy nie byłoby wspaniale mieć takie serce?".
Na dużej kartce papieru napisałem: :Bądź jak krzesło", i codziennie odnotowywałem, jak daleko się posunąłem. Jeśli odczułem choć cień niezadowolenia, uważałem to za kłopotliwy stan umysłu dla krzesła. Rozważałem, w jakim stopniu jestem użyteczny dla innych. Krzesło nie przewraca się na siedzącego, czyż nie?
Było to pożyteczne, ponieważ gdy tylko mogłem, przedkładałem innych nad siebie. Działania te nie były wcale wymuszone lub nienaturalne, wyrastały z samego życia i były miłe oraz pozbawione bólu.
W czasie gdy to praktykowałem, udałem się na górę Kinpoku. Jest to mała góra na przełęczy Jukkoku w miejscowości Yugawara. W dniu wspinaczki nie myślałem o niczym innym, tylko o swoim egoizmie. Roniąc łzy wciąż zastanawiałem się i ubolewałem "Nie jestem dobry, nie jestem dobry". Podczas trzydziestominutowej wspinaczki górskim szlakiem, na płaskim szczycie góry zobaczyłem duży kamienny posąg. Gdybym ujrzał go dziś, wiedziałbym, co to jest, lecz wówczas nie miałem pojęcia. Wzdłuż szlaku było wiele figur Bodhisattwy Kannon, myślę więc, że być może, był to posąg Buddy Siakjamuniego. W tamtych czasach nie wiedziałem nic o buddyzmie ani o oddawaniu czci jego założycielowi. Miałem jednak wyryte w pamięci zasady szkoły przygotowawczej profesora Shoin Yoshidy i zacząłem je śpiewać. Poprzez śpiew musiałem wejść w czystszy stan umysłu.
Wszedłem na przeciwległe zbocze góry, które kończyło się przepaścią. W dole rozciągała się dolina, a poza nią Ocean Spokojny. Z boku mogłem ujrzeć faliste wzgórza półwyspu Izu. Oszołomiony górskim pejzażem, owiany wiatrem z doliny, czułem jakbym się powiększał i rozrastał.
Patrząc wstecz można powiedzieć, iż doświadczyłem rzeczywistości bycia jednym i otoczony opieką przez wszystkie rzeczy tego świata, odkryłem sens życia, które zostało mi dane. Lecz wówczas czułem po prostu, że się powiększam i jestem chroniony zewsząd. W tamtej chwili nie panowałem już nad sobą i wielkim głosem wykrzyczałem swoje imię, siedem czy osiem razy, w bezkresną dal.
Wciąż jednak nie mogłem się uspokoić i nagle pobiegłem w dół górską ścieżką. Zbieganie górskim szlakiem jest ryzykowne, lecz dobiegłem bezpiecznie aż do stacji Atami. Stało się tak, jakbym zbiegł w jednej chwili. Ponieważ nikt nie znał wówczas stanu mego umysłu, gdybym się potknął i spadł w dolinę, wszyscy zapewne myśleliby, że popełniłem samobójstwo.
Wydawało mi się, że będę często powracał, żeby oddać cześć tej drogiej, kochanej górze, lecz ani razu tego nie uczyniłem.
Od tego momentu moim oczom ukazał się świat jasny i zmieniony. Przez dwa lub trzy miesiące po tym doświadczeniu wszystko aż do małych kamyków wzdłuż drogi olśniewająco błyszczało. To bliskie, przyjazne życie
Dobrze pamiętam, jak wypełniła mnie świadomość bycia jednym z otaczającym mnie życiem. W tym czasie nadal nie wiedziałem nic o zazen, lecz ściany, które oddzielały mnie od innych, runęły. Moje życie stało się światem pozbawionym różnic. Czułem, że mógłbym nawet pogawędzić z ćwierkającymi wróblami. Później, gdy rozpocząłem zazen, potrafiłem przyjąć nauki mego mistrza, których poszukiwałem od dzieciństwa, z całkowicie otwartym i chłonnym umysłem.
Bez teoretycznego rozumienia i bez umiejętności rozumienia, co zaszło wstąpiłem w nurt radości życia i od tamtej pory zdecydowałem się poświęcić życie spłacaniu długu wdzięczności. Ponieważ była wojna, poczułem, że jedyną rzeczą, którą mogę zrobić natychmiast, to przy pierwszej sposobności wystawić się na kule. Natchniony duchem pomagania innym, wstąpiłem do armii.
Od początku byłem zdecydowany na śmierć. Czułem, jak każdy wówczas, że najbardziej naturalne jest oddać swoje życie na wojnie. Jednak, choć wielokrotnie znajdowałem się w groźnych sytuacjach, włączając w to rok, który spędziłem jako jeniec wojenny, zawsze cudem udawało mi się umknąć niebezpieczeństwu.
Od tego czasu, niezależnie, czy moje czyny były docenione przez tych, którzy znajdowali się dookoła mnie, cały swój wysiłek wkładałem w to, żeby stawać się coraz to mocniejszym. Wtedy to w 21 roku Showa (1946) rozpocząłem praktykę zen jako człowiek świecki, a w 24 roku Showa (1949) zostałem wyświęcony na kapłana.

Daisetsu Tangen Harada Roshi (Bukkoku-ji, Obama-shi, Fukui-ken)
Ostatnio zmieniony 20 września 2012 przez fu, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

Coś lepszego niż kwiaty

Post autor: fu »

COŚ LEPSZEGO NIŻ KWIATY
Którejś wiosny Basio postanowił udać się w podróż by zobaczyć sławne z cudownej scenerii miejsce z nieopisanie pięknie kwitnącymi kwiatami. Tuż po rozpoczęciu podróży usłyszał o dziewczynie z biednej rodziny wieśniaków o ogromnej pracowitości i nieprzeciętnym oddaniu dla swoich starych rodziców. Zaintrygowany odnalazł dziewczynę i oddał jej wszystkie pieniądze jakie zebrał na swoją podróż. Kiedy wrócił spowrotem nie zobaczywszy cudownych kwiatów rzekł z uśmiechem: "W tym roku widziałem coś lepszego niż kwiaty".
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

ŚWIĄTYNNA BRAMA

Post autor: fu »

ŚWIĄTYNNA BRAMA
Kiedyś żył pewien bogaty człowiek o imieniu Hei Zayemon, który podjął postanowienie by wcielić w życie przymioty jakie pochwalali starożytni mędrcy.
Ogromną część swego bogactwa poświęcał na pomaganie tam gdzie było to potrzebne. Uratował wiele dzieci, naprawił wiele mostów, dróg, zrobił bardzo wiele rzeczy by ludziom z jego prowincji żyło się lżej. Kiedy zmarł pozostawione bogactwo ofiarował, a jego ostatnią wolą było, żeby wykożystano je poprzez przyszłe pokolenia do czynienia dobra dla innych. Zostało to uhonorowane i respektowane przez jego spadkobierców.
Któregoś dnia jeszcze za życia Hei Zayemona u jego wrót stanął buddyjski duchowny. Słysząc o ogromnym sercu i szczodrobliwości Hei Zayemona postanowił prosić go o dar na wybudowanie świątynnej bramy. Kiedy mnich przedłożył swoją prośbę, filantrop wybuchnął śmiechem i odrzekł: "Pomagam ludziom, gdyż nie mogę znieść ich cierpienia. Cóż takiego złego dzieje się jeśli świątynia nie ma świątynnej bramy?
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

Trzy dni i noce

Post autor: fu »

TRZY DNI I NOCE
Ostatnio mieszkał tu człowiek o imieniu Heisiro. Wyrzeźbił on kamienny posąg Buddy i umieścił go koło wodospadu w odległych górach. Następnie usiadł obok sadzawki u podnóża wodospadu. Zauważył wiele bąbelków wody w strumieniu. Niektóre z nich znikały natychmiast, inne dopiero po przepłynięciu paru metrów. Dzięki swojej karmie spoglądając na nie odczół bardzo mocno przemijalność życia. Uświadomił sobie, że wszystkie zjawiska dobre, czy złe są jak bańki na powierzchni wody. Doświadczenie to spowodowało, że poczół bezwartościowość życia i bezsens spędzanych dni bez zrozumienia tajemnicy życia. Przez przypadek usłyszał kogoś czytającego na głos powiedzenia mistrza Takusui: "Współczujący i odważny człowiek zasługuje na oświecenie, lecz nigdy nie urzeczywistni swojej Prawdziwej Natury". Zainspirowany tym powiedzeniem Heisiro zamknął się w małym pokoju. Usiadł, wyprostował kręgosłup, zacisnął dłonie i szeroko otworzył oczy. Z czystym prostolinijnym umysłem praktykował zazen. Pojawiały się niezliczone myśli i namiętności, lecz jego zazen pokonało je wszystkie. Heisiro osiągnął głęboki i spokojny stan niemyślenia. Kontynuował siedzenie przez całą noc, a o świcie, gdy usłyszał śpiew ptaków, nie mógł odnaleźć swego ciała. Poczół jakgdyby jego oczy spadły na ziemię. Chwilę później poczół ból, gdy wbił paznokcie w swoją dłoń. Następnie uświadomił sobie, że jego oczy wróciły na swe dawne miejsce. Powtarzał ten rodzaj zazen przez trzy dni i trzy noce. Rankiem czwartego dnia, gdy przemył twarz spojrzał na drzewa w ogrodzie. Wydały mu się tak inne. Poczół się dziwnie. Ponieważ Heisiro nie rozumiał tego co się stało, udał się do mieszkającego w pobliżu kapłana, ale i ten nie był w stanie mu tego wyjaśnić. Ktoś poradził mu by spotkał się ze mną (Hakuinem). W drodze do klasztoru musiął wspiąć się na szczyt góry. Nagle, widząc panoramę wybrzeża całkowicie zrozumiał, że wszystkie istoty, trawy, drzewa i ptaki od początku są buddą. Podniecony wpadł do mojego pokoju i natychmiast przeszedł kilka ważnych koanów. Pamiętajmy Haisiro był zwykłym człowiekiem. nie wiedział nic o dzen i nie praktykował wcześniej zazen. Jednak w ciągu trzech dni i nocy intensywnego siedzenia był w stanie stać się jednym ze wszystkimi i zrozumieć sens swojego istnienia. To jego motywacja dzielność i odwaga pokonała wszystkie przeszkody.
Dzendzi Hakuin Ekaku
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

Jeżeli nie wyciągniesz ręki, mistrz zen będzie zamordowany.

Post autor: fu »

JEŚLI NIE WYCIĄGNIESZ RĘKI, MISTRZ ZEN BĘDZIE ZAMORDOWANY.
Skuter był dla mnie źródłem przyjemności. Codziennie rano jeździłem na nim do klasztoru (na medytacje) przez ciche, głęboko uśpione miasto, gdzie kręcili się tylko policjant, asystent piekarza, chłopcy z gazetami i spóźnieni przechodnie. Raz zostałem zatrzymany przez dwóch policjantów, którzy spytali mnie o dokumenty. Nie miałem ich przy sobie, ale kiedy powiedziałem, że jestem uczniem mistrza zen, ukłonili się jednocześnie i przeprosili. Później regularnie spotykałem ich lub ich kolegów, pozdrawiali mnie zawsze salutem w stylu wojskowym, na co odpowiadałem ukłonem w ich stronę. Skuter niepokoił głównego mnicha z klasztoru. ,,Studia nad koanem”, powiedział, ,,prowadzą do zrozumienia, że wszystkie rzeczy są połączone w jedno. Wszystkie istoty istnieją w powiązaniu, każdego z każdym łączą mocne niewidzialne nitki. Każdy, kto uświadomił sobie tę prawdę jest przytomny, będzie się starał być uważnym we wszystkim, co robi. Ty nie jesteś”.
,,Nie jestem?” zapytałem grzecznie.
,,Nie”, powiedział główny mnich i popatrzył na mnie niezadowolony. ,,Widziałem, jak zakręcałeś i nie wyciągnąłeś ręki. Z powodu twojej nieuwagi kierowca ciężarówki jadącej za tobą był zmuszony wjechać na chodnik, wprost na kobietę z wózkiem dziecinnym. Kobieta potrąciła dyrektora wielkiej firmy handlowej. Ten był już w złym humorze, przez co jeszcze bardziej się zdenerwował i wyrzucił tego dnia pracownika, który mógłby nadal pracować. Pracownik upił się tej nocy i zabił młodego człowieka, który mógł zostać mistrzem zen”.
,,I wszystko z tego powodu?” zdziwiłem się.
,,Może byłoby lepiej, gdybyś w przyszłości wyciągał rękę, kiedy skręcasz”, powiedział główny mnich.
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

DZIEWIĘĆ POKOLEŃ

Post autor: fu »

DZIEWIĘĆ POKOLEŃ
W buddyźmie mówi się,że jeśli ktoś zostaje mnichem lub szczerym uczniem Dharmy, dziewięć pokoleń jego rodziny osiągnie wyzwolenie. Zostać mnichem lub szczerym uczniem Dharmy to tyle, co złożyć ślubowanie zbawienia wszystkich istot i odważnie praktykować. Jeśli ktoś praktykuje w ten sposób pojawi się przed nim żywa natura Dharmy, a jego radość będzie nie do opisania. Dawno temu pewna kobieta która mieszkała niedaleko Kioto, będąc w ciąży uczyniła ślubowanie, że jeśli dziecko okaże się chłopcem, pozwoli mu zostać mnichem. Tej samej nocygdy powzięła to postanowienie we śnie ukazał się jej pewien starzec, który rzekł: "Jestem jednym z twoich przodków z dziewiątego pokolenia przed tobą. Po śmierci poszedłem do piekła, gdzie nieustannie cierpiałem. Dziś wieczorem słysząc słowa twojego ślubowania zostałem wyzwolony z cierpień piekła".
Dzendzi Hakuin Ekaku
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

PODCIERAJĄC TYŁEK BUDDY

Post autor: fu »

PODCIERAJĄC TYŁEK BUDDY
W grupie zen mistrza Hakuina był szalony mnich któremu wydawało się, że urzeczywistnił tożsamość siebie i Buddy. Darł sutry i używał kartek jako papieru toaletowego. Kiedy mnisi pytali go o to, nie zwracał uwagi na ich napomnienia i ripostował: "Cóż złego w używaniu sutr do podcierania tyłka Buddy?
Wreszcie ktoś powiedział otym wszystkim mistrzowi Hakuinowi, który wezwał szalonego mnicha i spytał: "Mówią, że drzesz sutry i używasz ich jako papieru toaletowego, czy to prawda?
Szalony mnich odpowiedział: Tak, ja sam jestem Buddą, cóż więc złego w używaniu sutr do podcierania tyłka Buddy?
Hakuin odpowiedział: Jesteś w błędzie. Skoro jest to tyłek Buddy, czemu używać starego zapisanego papieru? Powinieneś używać do wycierania białych, czystych kartek papieru". Szalony mnich poczuł się zawstydzony i przeprosił.
Awatar użytkownika
fu
Posty: 18
Rejestracja: 25 lipca 2012
Lokalizacja: Lublin

ZWIĄZEK

Post autor: fu »

ZWIĄZEK

Pewnego razu kapłan o imieniu Rjozen mieszkał koło góry Fudzi, gdzie prowadził grupę Dzen. Zgodnie z tradycją w grudniu prowadził sessin rohatsu i siedział ze swoimi uczniami. Pewnej nocy gdy siedział w zazen, jego zmarła matka pojawiła się przed nim i nożem pchnęła go pod pachę. Rjozen przeraźliwie krzyknął, splunął krwią, a następnie zemdlał. Jednak wkrótce oprzytomniał i nie mówiąc nic nikomu następnego ranka udał się na pielgrzymkę. Zabrał ze sobą tylko jedną miskę i trzy szaty. Jadł niewiele i spał pod drzewami. Odwiedzał mistrzów pytając ich o Dharmę. Upływały lata i jego samadhi dojrzewało.
Pewnego razu przed wejściem w samadhi pojawiła się jego matka. Lecz kiedy otworzył szeroko oczy zniknęła. W końcu był w stanie wejść w samadhi tak głębokie jak wielki ocean. Wówczas jego matka pojawiła się powtórnie mówiąc: "Po śmierci poszłam do piekła, lecz wszyskie demony szanowały i opiekowały się mną mówiąc, że jestem matką buddyjskiego mnicha. Było mi tam bardzo wygodnie. Nigdy nie cierpiałam. Później jednak demony powiedziały mi, że nie jestem matką mnicha o prawdziwym zrozumieniu, lecz matką zwykłego człowieka. Ze złością poddawały mnie torturom. Wściekle cię nienawidziłam i dlatego chciałam cię zabić, gdy siedziałeś ze swymi uczniami na sessin rohatsu. Lecz ty opuściłeś świątynię i udałeś się na pielgrzymkę. Pewnego razu ponownie przyszłam cię ujrzeć. Twoje samadhi nie było jeszcze doskonałe i miałeś mnustwo myśli. Dlatego zniknęłam. Teraz wszedłeś w autentyczne samadhi i odkryłeś prawdziwą mądrość. Moje katusze skończyły się i poszłam do nieba (zostałam uwolniona z męk piekielnych). Dlatego dziś przyszłam, by podziękować ci za twą szczerość i pilną praktykę".
Każdy z nas ma matkę, ojca, siostry, braci i wielu krewnych. Jeśli policzycie wszystkich waszych krewnych i przodków, będzie ich dziesiątki tysięcy. Wielu z nich zmarło i obecnie krąży w sześciu światach cierpiąc niewyobrażalnie. Czekają oni na wasze samadhi i urzeczywistnienie, tak jak człowiek znajdujący się na pustyni wyczekuje choćby na kroplę wody. Nie możecie siedzieć i śnić. Pomyślcie jak ważne jest wasze posłannictwo. Czas ucieka tak szybko jak pędząca strzała i nie czeka na nas. Bądźcie pilni! Bądźcie pilni!
Dzendzi Hakuin Ekaku
ODPOWIEDZ