Kakarigeiko: coś pomiędzy twoją a Grafa opinią. Karate zostało opracowane tak, żeby nieuzbrojeni wieśniacy byli w stanie poradzić sobie z uzbrojonym wojskiem (zresztą podobnie jak kobudo, które wykorzystywało przecież sprzęt nie kojarzący się pierwotnie z walką - sierpy, kije, pałki...). Oczywiście, nie każdy wieśniak był w stanie wypracować taką technikę... więc uczył się jej od innych.
Od niedawna ćwiczę tradycyjną okinawską szkołę Shorin-ryu (obiegowo nazywaną po prostu Okinawa). Nie ma darcia się, znęcania itp. Owszem, sensei miewa fazy, gdy za każdy najmniejszy przejaw braku dyscypliny czy koncentracji idą pompki, ale to żaden problem... (tylko zakwasy przez tydzień

). Ogólnie atmosfera jest raczej ciepła, a demonstracje senseia, co robimy źle, powalają...
To dziwne. Nigdy nie byłem zbyt sprawny fizycznie (obecnie 90 kg żywej wagi przy wzroście 183 cm, bez atletycznej postury) ani wytrzymały, ale odkąd zacząłem ćwiczyć stałem się jakiś bardziej wydolny. Na treningu w ostatni wtorek trudno mi było się nie śmiać, gdy widziałem gości (pierwszy raz, ale za to ogólnie lepiej ode mnie wysportowanych), którzy nie wytrzymywali rozciągania (i nie byli w stanie docisnąć innych, m.in. mnie), narzekali na rozgrzewkę, nie umieli załapać podstawowych kroków w kata ichi (mimo kilkudziesięciu powtórek), a na koniec wysiedzieć na kolankach, gdy sensei podsumowywał trening. O komentarzach w stylu "ale głupie to ćwiczenie" czy "na cholerę nam te ceremonie na początku i końcu" nie wspomnę.
No cóż, niektórzy chodzą na sekcję tylko po to, żeby odbębnić WF...